Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

mszczą się kąsając nielitościwie. Dla nich biédna gosposia podwajała się, potrajała, truchlała przed niémi. — Jutro! ach jutro, myślała, to dopiéro gadać będą! to zmyślać! A każdy doda — Stało się to na wieczorze u Pułkownikowéj! Ach! na cóż się to u mnie stało —!
Usiadła zmęczona, blada przy Stasiu.
— Ach! gdybyś pan wiedział jak to mnie boli, taki wypadek u mnie —
— Cóż za wypadek? spytał Stś — nic strasznego! kilka słów ostrych i po wszystkiém.
— Będą się bić —
— O! niech pani będzie spokojna — będą pić tylko jutro i Dobrzyjałowski zyska na tém obiad wielki.
— Daj Boże, ale ja się boję — ja się bardzo boję. Je suis si malheureuse!
— Pani? spytał Staś. Tego niepojmuję Możnaż być swobodniéjszą, szczęśliwszą, więcéj wielbioną i kochaną —
Pułkownikowa spójrzała mu w oczy z niedowierzaniem.
— Kochaną? powtórzyła — i westchnęła. I swobodną! dodała po chwilce.