Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

w oczy biła, im liczniéjsi zgromadzili się goście. Z lepszego towarzystwa kobiéty mianowicie zjechały się wszystkie, mężczyzn mało, gdyż znaczniéjsza część pozostała przy kartach; ledwie dwa czy trzy aristokratyczne ułożono kontredanse — gdyż panie z ślachtą napełniającą salę, tańcować nie chciały. Jeden tylko gallicjanin, jakiś młodzik odważnie dziwacznéj maniery zwracał uwagę wszystkich i wzbudzał śmiéchy; nic zresztą nie biło w oczy. Panie siedziały wyprostowane na sofach i lornetowały gallerją: gallerja wskazując sobie palcami, panią S. panią P. i t. d. opowiadała o nich gorszącą kronikę. — Jeden stolik wistowy postawiono przy drzwiach — W towarzystwie żeńskiém, prócz Generałowéj.... i Pułkownikowéj niebyło mięszaniny — same panie. Za to między mężczyznami mięszali się Jaśnie wielmożni, trochę Oświéconych, mnóstwo adwokatów i wiele a wiele prostéj ślachty. Oczy patrzących zwrócone były na sofę, podobną do grzędki pięknych kwiatów, między któremi jak ogromna piwonja, rozwijała się Generałowa —