Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

— To, to źle rzekł Graf potrząsając głową.
— Niech teraz pan Graf, pomówi z Grafinią o tém i uzyska zezwolenie — Bo, to prędko działać potrzeba. Potém jak process przeprowadzim, choćbyśmy go mieli przegrać, kredytorowie się nastraszą i wejdziemy w układy —
— A po cóż w układy?
— Trzebaż im przecie co dać?
— A kiedy można nic nie dać?
— Nadto by było krzyku!
— Gdzie? pod oknami?
Żylkiewicz się uśmiéchnął. Dość panie Grafie, że gdziekolwiek krzyczéć będą.
— Abym ja tylko nie słyszał — odparł Graf. I wstał z krzesełka, wydmuchnął fajkę, a trzymając już za klamkę, odezwał się jeszcze.
— A te 20,000 Żylesiu
— Dalibóg, panie Grafie, niemożna.
— A jutro?
— To wszystko jedno —
— Ej! jaki bo ty nudny! no to 16,000
— Ale kiedy niéma.