Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już rób co chcesz, taki ja lepszy od tego Szlamy żyda, któremu chcesz koniecznie płacić — musisz mi dać dwa tysiące karbowanych — Ani słucham racij i przysyłam po nie —
To mówiąc Graf pocisnął klamkę i wyszedł, prosto do pokoju żony —
Ona siedziała nad xiążką, oparta sama jedna, zamyślona. Swiéże łzy widać było na powiekach.
Bien bon jour.
Podniosła oczy — Bon jour — prenez place.
Usiadł w krzesełku i westchnął.
— Cóś źle się kontrakty zaczęły, moja Juljo, bardzo źle — Wszyscy tacy niegrzeczni, chcą piéniędzy — nalegająją, naciskają — a tu niéma.
— Ale Żylkiewicz jakoś temu da radę —
— Otóż to że Żylkiewicz, taki niezgrabny — wszystko mówi, posprzedawać majątki —
— Jakto? wszystkie —? I Hrabina gorzéj jeszcze pobladła —
— Tak jak wszystkie — Zostałby się nam Mogiłówski klucz, obciążony tym, jak go nazywają — bankowym długiem.