— Czy to być może! załamując ręce — zawołała Hrabina.
— Otóż i ja mówię, rzekł Graf, że to być niemoże niepowinno! Żebym ja się wyprzedawał jak jaki bankrut!
Hrabina zakryła twarz rękoma i zapłakała — Boże, cóż poczniemy —
— A zaraz bo to bierzesz po kobiécemu, Juljo — tu trzeba radzić. I powiém ci, ten Żylkiewicz, żeby nie ja, nigdy by nie dał rady — Ale ja skoncypowałem — enfin —
— Cóż? spytała niespokojnie Julja — możesz być na to rada?
— Wyborna — Zostaniemy przy piéniądzach, przy majątkach i długów się pozbędziem.
— A któż za nas zapłaci?
— Jakto, kto? — nikt —
— A więc —
— A więc, dłużnicy pójdą z kwitkiem.
— Jakto tybyś mógł zawołała przerażona Hrabina; ale Hrabia niepojął trwogi jéj i pomięszania i odpowiedział zimno, nawet wesoło —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.