Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina czerwona i blada co chwila, niespokojna, postąpiła ku niemu —
— Hrabio! mógłżeś to nawet pomyśléć, przypuścić — Skrzywdzić tylu nieszczęśliwych, odebrać im może ostatni kawałek chleba, z chłodną krwią z rozwagą! Powiédz! — Ty chyba niepojmujesz tego co robisz! To nie ty, pomyślałeś, to ci jakiś niegodziwiec doradził.
— Ale to śliczny pomysł, rzekł Hrabia — Miarkuj! majątki czyste, my spokojni, dłużnicy spokojni, pięknie, gładko, sza, tylko ta różnica, że majątki pójdą na twoje imie.
— Moje imie wmieszać do tego! moje imie! zawołała Hrabina — Ty żartujesz, ty szydzisz ze mnie Edwardzie — To są żarty, okropne żarty, porzuć je.
Ma parole d’honneur — prawda.
— Ale myślałżeś nad tém?
— Myślałem i zdaje mi się nic temu zarzucić: bo co Żylkiewicz powiada żeby się układać z kredytorami, kiedy można się wcale nie układać, na to się nie godzę.
— Więc ten nawet sumienniéjszy od ciebie — zawołała Hrabina.