Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

cia. — Wszyscy nas opuszczą, porzucą, zaprą się nas — Miarkuj Juljo.
Ona ciągle płakała, kryjąc twarz w ręku, niekiedy głębokie westchnienie wyrwało się z jéj piersi — Hrabia był pewien że ją przekonał, o potrzebie uczynienia stanowczego kroku.
— A tak, ciągnął daléj, wszystko się ułoży, uspokoi i będzie lepiéj niż było. Będziemy zupełnie spokojni — O co chodzi, o jeden podpis — ludzie będą gadali, to przestaną — Czy to my piérwsi? a nasz kuzyn Hrabia — Z, co pokollokował kredytorów na piasku i błocie, wziął potém sukcessią po bracie i żył i żyje dobrze, i nikt mu słowa nie powié! Wszyscy u niego bywają, szanują go, kochają!
— A łzy tych biédnych — szepnęła Hrabina, a krzywda ludzka — a sumienie!
— To bo wszystko romanse, Hrabino — mówił zacny małżonek, a to interes. Ja kiedy czytam co podobnego w xiążce, to się rozczulam; ale to chodzi o nas o dziecko.
— Biédne dziecko!