Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Szatan nie spał — przyszedł i poszepnął jéj do ucha.
— On ciebie opuści! on cię porzuci, on tobą wzgardzi —
I znowu łzy puściły się strumieniem, zapłomieniała się twarz, zachwiała odwaga — Hrabina przestała się modlić —
— A! tego jednego bym nie zniosła, od tego bym umarła. A przecie to prędzéj późniéj przyjść musi. On mnie opuści! nie to być nie może — nigdy! Ja tego niedoczekam, ja umrę — wprzódy. Boże! daj mi wprzód śmierć, niż tego doczekać Ja nim tylko żyję, to piérwsze, to ostatnie szczęście życia mojego — Ale mógłżeby on mnie porzucić, mną wzgardzić, to być nie może — to niepodobna, nigdy, On mnie kocha — on będzie miał litość nademną —
Właśnie w duszy tych słów domawiała, gdy szelest w przedpokoju, oznajmił nadchodzącego. Julja z zaognioną twarzą porwała się, jakby się wstydziła żeby ją kto na modlitwie nie zastał, podniosła się, usiadła, serce biło niespokojnie — ona go przeczuła —