Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to chyba sen! zawołała Hrabina przeciérając oczy. Jednego dnia, jednéj godziny, tyle wzruszenia, tyle wypadków — Ja niepojmuję, w głowie mi się zawraca —
— Ach! dzięki Bogu, że się tak stało — kilka godzin późniéj, a kto wié, co by z tego wyniknąć mogło — Juljo —? Podziękuj Bogu — podziękuj —
Julja posłuszna uklękła i zaczęła się modlić, ale się usty modlić nie mogła — tak była szczęśliwa, tak niewymownie szczęśliwa! — W największém strapieniu człowiek ma jeszcze dość przytomności na modły, szczęście odejmuje mu wszystkie władze, tak bardzo do niego nie przywykł, tak ono go wzrusza głęboko, tak jeszcze rozkołysane serce lęka się zawodu i utraty tego, w co zaledwie wierzyć może. Po chwilce powstała.
— Panie Stanisławie, rzekła przysyłaj mi tego pana, któregoś chciał nam dać na miejsce Żylkiewicza. Ja mu powierzę interessa.
— Najlepiéj zrobisz — odrzekł Staś — on ci nic niedoradzi czego byś się powstydzić mogła, spuść się na niego — niezawiedzie cię. Teraz zostawuję, cię — potrze-