Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

zdecydowała się pojechać na wieczór — bo Staś miał być na nim. Jednemu Żylkiewiczowi nie było spokoju! Potniał nieszczęśliwy, w obrotach nieustannych, nigdy on się tak ścisłych rachunków nie spodziéwał, bo znając Hrabiego, że nigdy nie zajrzał w nic i o niczém niewiedział, wiedząc jak nałogowie trzymał się ludzi, był pewien, że się wieki przy plenipotencij generalnéj pozostanie. Nagła zmiana zastała go zupełnie nieprzygotowanym, plątał się co chwila, jedne papiéry zbijały drugie, notatki świadczyły przeciw sobie, regestra się niegodziły. Prądnicki zaś był nieubłagany i na wszystkie wzmianki Żylkiewicza, o zakryciu czego i utajeniu, odpowiadał tylko wzrokiem surowéj wzgardy — Żylkiewicz postrzégł po niewczasie, że z narachowanych na Hrabi 60,000, pozostanie mu dopłacić jeszcze od siebie — Blady, zrozpaczony, stracił przytomność, zaczął się mięszać i do reszty wydał się ze wszystkiém.