Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

wszędzie po stacjach pocztowych, zdziérają podróżnych w najniemiłosierniéjszy sposób. Nigdzie niéma koni za zwykłą opłatę, wszędzie ich się potrzeba dokupywać niesłychaną ceną. Nie pomoże kłótnia, spór, groźba, nic, prócz piéniędzy. Podróżni łupieni jak się żydom podoba, zastanawiani na każdéj stacij, wloką się przeklinając żydów w ogólności, a w szczególności policją ziemską, która na to nie patrzy wcale, co do niéj należy. Od Radomyśla już, niepozornéj powiatowéj mieściny, poczynają się niesłychane wexacje i okupiania się podróżnych i co daléj to gorzéj a gorzéj — konie coraz gorsze, opłata coraz arbitralniejsza — kraj się odmienia — To step goły i smutny, to lasy sosnowe chérlające i niedorosłe, to wioski z zielonemi dachami Cerkwi się pokazują. Na ostatniéj stacij przed Kijowem, wzgórze przerżnięte drogą, zapowiada góry na których zbudowany Kijów. —
Ranek był, gdy podróżni, nasi ujrzeli naprzód wieżę Ławry Pieczerskiéj, wysoko sięgającą w niebiosa, potém złocone, zielone, pstre, błyszczące kopuły różnych kształtów i wielkości niezliczonych Cerkwi Kijowskich. Au-