Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

stanawiał się nad temi ludźmi, co dla Boga wyrzec się tak umieli świata, współbraci i białego dnia i widoku człowieka i piękniejszego stokroć widoku cudownego przyrodzenia.
— A! pomyślał, jak wielkiego na to potrzeba było ducha, energij, jakiego nabożeństwa! Niczém śmierć dobrowolna, śmierć prędka choćby męczeńska, przy życiu dobrowolnych Zatworników, co w zapartéj zewsząd rękoma własnemi wykopanéj celi, długie lata, nie wychodząc z niéj żyli, życiem bez światła, ruchu, rozmowy i ludzi! — Wielkie to być musiały dusze przed Bogiem, co sobie tak wystarczyć umiały, i nieupaść na duchu. A jednego poranku starszy zapukał w okienko, wezwał brata po imieniu i powtórzył wezwanie — napróżno. Podano mu chléb i wodę ze dzbanem, nie wyciągnął ręki — nie było już brata — zasnął snem spokojnym jak żył sam jeden, bez obrzędu pożegnania, bez łzy nad sobą — Ta śmierć to była druga śmierć lżejsza, sroższą zniósł w chwili, gdy się zaparł w więzieniu dobrowolném, gdy pożegnał braci, gdy raz ostatni z wiérzchołka wzgórza kla-