Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

— O biédnaż Natalja, zawołał Staś, jeśli jest taką jakąś mi ją opisał, biédna Natalja!
— I ja mówię, biédna Natalja, powtórzył August, ale w istocie mniéj się o nią lękam, niż o inną w jéj położeniu. Natalja zna siebie; niéma drugim za złe, że są inaczéj, mężczyznom że nie szukają podobnych jéj kobiét za żony. Ona pojmuje, jak trudno jéj być użyteczną na świecie, a nadewszystko szczęśliwą — To téż nie spodziéwa się szczęścia wcale i z tą myślą niedoli, idąc przez życie, jeszcze się exaltuje bardziéj. Natalja jak inne kobiéty, nie pragnie, nie uważa za konieczność pójść za mąż — Jeśli nie znajdę kogóś, komu bym się zdała, kto by mnie pojął, dla kogo serce by zadrżało, z kim bym mogła być bardzo szczęśliwa — na cóż mam iść za mąż? — Czyliż nie lepiéj marzyć całe życie, marzyć i spodziéwać się, kiedy podobno nadzieja, jest na ziemi jedyném najpewniejszém szczęściem, a marzenie najpiękniejszą z rzeczywistości —? Na cóż mam szukać zawodu i biédz uderzyć głową o mur mojego więzienia? Te słowa z jéj ust słyszałem.