Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

codzień trudniéj było rozwiązać. Gdy się zbliżał dzień wyjazdu, to się z nim ociągał, jak gdyby się lękał zobaczyć znowu Julją, jakby myślał że ona przewinienie z oczów jego wyczyta. Tym czasem co godzina rosła wina jego, to jest miłość; obejście się otwarte, puste Natalij, powiększało ją szybko, ona nic nie taiła co czuła, każdą myśl tłumaczyła usty i nie wahała się z prostotą, z uniesieniem, powiedziéć Stasiowi jednego wieczora.
— Wiesz pan, piérwszy podobno jesteś, z kim mi tak swobodnie i dobrze, żebym się nigdy rozstać nie chciała. Doprawdy nudno mi będzie, gdy się rozjedziemy, a całkiem smutno pomyśléć, że możemy się nie zobaczyć wcale?
Staś wziął jéj rękę przycisnął do ust, serce mu biło gwałtownie, w oczach się ćmiło, na wargach miał wyznanie i myśl o Julij, która go wstrzymała. Uważał się związanym z nią nierozerwanym węzłem. — Co ona zrobi? co pocznie gdy ją zawiodę? pomyślał i zamilkł, ale wejrzeniem odpowiedział Natalij i w chwilę, wyrzekł powolnie —