Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! pani, o mnie łatwo bardzo zapomnisz, ale ja! —
— Myśléć bym mogła, żeś się zakochał, tak tragiczną przybiérasz postawę i wyraz twarzy — przerwała Natalja z trochę bolesnym uśmiéchem. A wiém, wiém że tak nie jest, być nie może, bo kochasz inną —
— Pani —
— O! ja wiém wszystko, mówiła Natalja, cuda wiém o pańskiém poświęceniu, o miłości i — mamże powiedziéć — bardzo mi pana szkoda —
Staś spuścił głowę.
— Widzisz nadto jestem szczérą — dodała może się nawet zdawać panu, że mówię aby go zrazić — Na wymówkę masz szczérość moją, inaczéj bym się do tego wzięła — A potém ja nie umiem udawać i kłamać. Żal mi pana, boś pokochał kobiétę, która zdaje mi się nie potrafi nagrodzić mu jego przywiązania. I cóż to taki związek — o którym mówić nie można, którego się wstydzić potrzeba, od którego wszyscy oczy odwracają —?