Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

— O! prawda to okropne, rzekł Staś, ale to było nieuchronne — i teraz, jakże mi ciężko w tych pętach —
— Biédny, ozwała się Natalja — jeśli ci już cięży przywiązanie, i ona biédna, stokroć od ciebie biédniejsza, bo to panu może piérwsza, a jéj zapewne ostatnia miłość. — Ale wróćmy do piérwszéj rozmowy, wszakże się zobaczym jeszcze? Nieprawdaż?
Staś był niewymownie smutny —
— Mógłżebym wyjechać i rozstać się bez téj myśli —?
— Doprawdy? Nie żartujesz ze mnie? Panie Stanisławie.
Za całą odpowiedź, chwycił znowu jéj rękę, ucałował w milczeniu i uciekł.
Nazajutrz jednak widzieli się jeszcze, i znowu przez dni kilka, a kilka dni to wiele dla młodych, którym się miłość poczyna — W tych kilku dniach Staś, opowiedział jéj całą swoją historją — ona mu dzieje młodości. Co za słodkie było zwierzenie, jak się co chwila głębiéj, lepiéj poznawali, i im więcéj zasłon spadało, tém z większą na siebie