Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

głaż by to nie być miłość?? On jest szczéry, on by niepotrafił zwodzić. Więc na cóż myśléć o jutrze, o przyszłości, o westchnieniach, kiedy z tém dzisiaj tak dobrze? —
I obwijała się w swoją miłość, jak ubogi w jedyną odzież od chłodnego wiatru.
Tymczasem miłość Stasia, coraz wyraźniejszą się stawała, nim oni sobie o niéj powiedzieli, nim ją poznali, już ludzie co zawsze lepiéj widzą niż my sami, rozgłosili, że się kochają. — Dla ludzi dość ożywionéj rozmowy, spójrzenia, ściśnienia ręki, które dójrzą, wykradną, podsłuchają — aby powiedzieli — oni się kochają. I często ludzie są prorokami sami o tém niewiedząc —
Tak się i tu stało.
Ostatniego wieczora, Natalja smutniejszą była i więcéj niż zwyczajnie milczącą — słowa jéj niechętnie z ust płynęły zamyślała się, niekiedy nawet znać było przymus i wahanie się — zaczynała i nie kończyła — Staś czulszy był niż zwyczajnie, bardziéj nadskakujący, a w duszy niespokojniejszy niż kiedy, bo w niéj dwie miłości walczyły silniéj, zapamiętaléj —