Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz pani słuszność — rzekł Stanisław wstając żywo — chcesz dowodów — zerwę tamte związki; nielitościwie, bezdusznie zerwę wszystko, aby pani okazać, że teraz kocham prawdziwie, zobaczym się prędko — pozwól mi się tego spodziéwać!
— Im prędzéj, tém bardziéj będę mu rada — Ja już dawno, mówiłam panu Stanisławowi, że po nim tęsknić będę i teraz nawet, nawet teraz się tego nie wyprę — O! smutno mi będzie bez niego.
Staś spójrzał jéj w oczy — Oczy te, cudowne, czarne jéj oczy, zaczerwienione były jakby od świéżych łez, ręka drżała.
W tém August, zbliżył się —
— Dobranoc pannie Natalij —
— Dobranoc i pożegnanie, bo jutro jedziemy.
I my jutro, rzekł Staś do wuja.
— Nie Stasiu, jeszcze dzień musiemy przesiedziéć, gwałtowny tego interess wymaga.
— Jakto?
— Ale jeśli ci o to chodzi, to dogonim Prezesowę, szepnął August uśmiécha-