Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

letnim pobycie Wołyniak. Ciekawe zaprawdę studja.
Staś mało tego słuchał, ale dał się prowadzić, nie opiérał, a sam o czém inném podobno myślał. Zerwać z Hrabiną, zerwać z Hrabiną — powtarzał sobie nieustannie, muszę, a niewiém jak potrafię — Muszę koniecznie, lecz czy będę miał odwagę, okrucieństwo, nielitość? Chciałbym to zrobić prędzéj, jak najprędzéj, tak mi to postanowienie cięży, tak się boję sam siebie.
Około godziny drugiéj z południa, weszli w dość ciasny, a teraz pełen różnego rodzaju osób traktjer Bellota. Była to sama godzina najliczniejszych obiadów; — kręcili się słudzy, brzęczały noże, widelce, talérze, strzelały butelki szampana, gwarna, hałaśliwa, rozegrzana winem, ożywiona jadłem, przy akompanjamencie dwóch arf, szumiała rozmowa. Jedni wchodzili, wychodzili drudzy, witano się, zatrzymywano, potrącano — I z grupy do grupy przelatywały plotki, skakały zapytania, biegły odpowiedzi — Co za dziwaczne i jak rozmaite postacie!