Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

bitki. Ten pan jest jednym z nich, poznasz go po wąsach, szerokich nad miarę szarawarach, krótkiéj katance, skórzanym pasie, ostrém spójrzeniu i jakiéjś determinowanéj minie, jakby chciał cały Boży świat przez kij przesadzić. Co to było, ja nie wiém, mówił August daléj, ani pojmuję, czego ci panowie chcieli, do czego dążyli? Ciężyły im jak widziemy pewne przyjęte prawidła socjalnego życia i wyłamali się z nich, ciężyła im grzeczność, łagodność, dobór słów, ustawiczne oglądanie się na siebie, uszanowanie dla kobiét, dla starszych, skromność, pilnowanie swej gęby — Wszystko to odepchnęli i powiedzieli, że to wymysł, co się nie zdał na nic. Przybrali swobodną manierę ludzi na wpółdzikich, obnażoną mowę, obyczaje niczém nie skrępowane, żadnemi względy, żadnemi przyjętemi u świata zwyczajami — Nie kryli się z zepsuciem, owszem szukali z niego chluby; kobiétę, tego anioła, odarli z szat anielskich i po prostu zbezcześcili ją dotknieniem swawolném, nie pojmując ją inaczéj, tylko swawoli narzędziem — Do tego przywiązało się zamiłowanie koni, które tylko było dodatkiem