Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom III.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

nie dopuściwszy licytacij; a potém wygnał bezwstydnie wdowę i sam na nim osiadł. Teraz to już słuszny bardzo obywatel i coraz szanowniejszym będzie, bo daje wyborne obiady i leje gościom szampana —
Ten Jegomość, mówił ciągle August, w zapiętym po szyję fraku czarnym, wytartym, w obcisłych spodniach, wykrzywionych trochę butach, z laseczką w ręku i kapeluszem najmniéj dwuletnim, jest to — artysta malarz. Przybył na kontrakty w nadziei że znajdzie robotę; spogląda na około uśmiéchając się, prezentuje się każdemu i opowiada: jak trafnie odmalował pana D — pana M — i pannę S —
Radbym wiedziéć na mocy czego został malarzem, i czemu lepiéj, nie szewcem lub cyrulikiem nareście. Niepojmuje on bynajmniéj sztuki, nie rozumié malarstwa; napróżno rysował ze wzorów i żywéj natury, ledwie się poduczył tyle, że jako tako wypoci portret skarikaturowany. Sztuka téż macochą dla niego, niedaje mu kawałka chleba, nie dała mu sławy; a zapóźno już rzucić się do