Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

swą utrzymać i nie poniżyć się nigdy i dla nikogo —
Jeszcze mówił August, gdy z dala ukazały się stare, wyniosłe topole, lipy, i dęby, rezydencij Xiążęcéj. Oznajmywała się z daleka, poważną, zamożną, wdzięczną. Czuć było, że pod temi drzewy, spokojność i swoboda, mieszkają. Na końcu alei lipowéj, co dawne już pamiętała lata i lepsze czasy, bielał pałac piętrowy, dawnéj architektury, ale utrzymany świéżo i czysto. Przed nim stała w dawnym także smaku z herbowną chorągiewką na szczycie wieża z cztérma bastjonikami po rogach. Do koła stary ogród z szumiącemi drzewy, porastającemi na wałach zamczyska niegdyś obronnego, roztaczał się daleko. Za nim widać było miasteczko porządne, z wieżą kościołka, kopułą cerkwi zieloną, kilką karczem, murowanemi kramami, wysoką o śpiczastym dachu szkołą żydowską i piętrowym ratuszem.
Daléj jeszcze pokryte śniegiem łany, aż pod las siniejący na końcu widnokręgu sięgały — Około pałacu nie widać było niezwyczajnego ruchu, ciżby sług, i niepotrzebnych