ogniem, a oddech był gorący i przyśpieszony i słychać było prawie bicie serca —
— Ona chora! rzekł Staś w duchu, ona widocznie chora — Dopiéro teraz postrzegł, że nawet mowa Julij, jéj zapał, po części dawały się tłumaczyć gorączką.
— Radziłaś się kogo, spytał, na twój katar?
— Radziłam się — odpowiedziała — ale na cóż tu rady! To rzecz tak mała. Teraz gdyś ty przyjechał, gdy mam ciebie, to przejdzie bardzo prędko, szczęście mnie uzdrowi. Pojedziemy do domu, na wieś, tu nadto jest oczów i te ich zabawy, nie bawią mnie wcale — Jutro, nieprawdaż, pojedziemy do domu?
— Kiedy zechcesz —
— I ty z nami?
— Naturalnie — ja cię nie opuszczę —
— A! bo czas ucieka, mówiła Julja, a ja tak długo nie widziałam ciebie, muszę stracony odzyskać — Nieprawdaż Stasiu? szkoda tyle straconego czasu?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.