Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

kiém niespokojném przeczuciem mnie wypytywała! Sądziłem że wié o wszystkiém, ale nie — ona się tylko domyśla, ona to widzi oczyma duszy — ona mi nawet niewierzy. Musiałem kłamać — ach! gdybyś ty ją widział, gdybyś ją widział, jak biédna, jak smutna, jak chora.
— Więc znowu wracasz do kajdan twoich? spytał niecierpliwie August.
— Abym je rozerwał, pozwól przynajmniéj na czas — Ona nie miałaby siły —
— Pochlebiasz sobie nadto — nie piérwsze to przywiązanie —
— Gorzéj, bo pewnie ostatnie — Ona to samo powtarza.
— Takie jak ona kobiéty, nie przestają tak prędko — rzekł pogardliwie August.
Staś się zapłomienił.
— Nie mów tego wuju, ja słuchać nie mogę. Na Boga, nie mów —
August wzruszył ramionami —
— Nie dał bym szpilki złamanéj, że ta choroba zmyślona.