Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

cie tak nie wyszli, jak mój sąsiad drugi, któregom się pozbyła chwała Bogu.
— Co z nim to nie z nami!
— Zobaczemy!
— Zobaczemy!
Podjechali, gromada chłopów, stała przeciw drugiéj gromady i kłócili się żywo Poddani jednego kollokatora z poddanemi sąsiada, poszło o jakieś złodziéjstwo, które sobie wzajem przypisywali, Pop stał w pośrodku, ale nie mógł ich pogodzić.
Przed karczmą, Ekonom pana Zabrzezińskiego z Ekonomem pani Polityłowéj o mało się za łby nie brali o jakąś dziewczynę, co zbiegła z jednéj części i poszła służyć do drugiéj. Jeden żądał aby mu ją wydano, ten jéj wydać nie chciał. Spór żwawy, przyszło do osobistości, jeden drugiemu poczęli wymawiać swoje sprawki.
— A co to, myślisz że ludzie niewiedzą żeś ty Chaimowi posłał dwa korce pszenicy z pańskiego toku.
— Dowiedziesz mi to dowiedziesz! hę! klnę się na Pana Boga, że ci tego nie daruję. Sam złodziéj a śmié mnie.