Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

siada, pana Bielskiego — Już mi nie zrobicie téj krzywdy, żebyście odjechali od obiadu, i wzgardzili ślacheckim chlebem.
Potrzeba było zostać, gdyż pan Antoni byłby się obraził niechybnie i mówił potém, że August na pana choruje i ślachtą pomiata. Zostali więc, i niezadługo zaczęło nakrywać do stołu, co trwało czas jakiś, póki wynaleziono najlepszą bieliznę, najpiękniejsze karafki i srébrne sztućce, daleko w kufrze cały rok spoczywające i pokazujące się tylko w dnie uroczyste.
Pan Antoni chciał pokazać przed gośćmi że i on ma porządki w domu i znajdzie czém przyjąć, wyniesiono nawet butelkę zwietrzałego porteru i skwaśniałego wina, które pić przymuszał. — Pani Antoniowa co chwila rumieniła się za niezgrabne podawanie kozaczka, co do stołu służył, za niedopieczone, niedogotowane lub spalone potrawy — Goście znajdowali naturalnie wszystko bardzo dobrém, a pan Antoni powtarzał.
— Już to panie, cale co innego u panów, a ślachcica na to nie stać. U mnie i dziéw-