Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/078

Ta strona została uwierzytelniona.

Musiała pójść za niego dodała z westchnieniem — Alfredowi się udało — sans sela il etait ruiné. Ale tyś znowu smutny Stasiu. —
— Jestem jak zawsze —
— Jak teraz, bo nie jak dawniéj — dodała Hrabina — kontrakta cię zepsuły.
— A twoje zdrowie dziś? spytał Staś chcąc odwrócić rozmowę —
— Moje zdrowie — jak zawsze, z przyciskiem odpowiedziała Julja. Dusza moja dręczy ciało, ciągła niespokojność mnie niszczy. Jestem jak skąpiec co z wlepioném okiem wisi nad skarbem swoim, bojąc się żeby mu go kto nie wydarł — umiéram ze szczęścia, lękając się jego utraty. Napróżno po widzeniu się z tobą, chciałam sobie wmówić spokojność — Napróżno! Serce mi biło jak wprzódy — Myśl dręcząca, on cię musi porzucić, krąży jak jastrząb nademną —
— Więc, rzekł Stanisław — lepiéj by było dla ciebie, aby ten jastrząb spadł raz i wszystko się skończyło.
Hrabina się porwała z siedzenia nagle, otwarła oczy, otwarła usta, ale niewydała głosu.