Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

oszukała, choć sto razy serce szeptało — niewierzyć!
Stanisław pozostał jeszcze pod razami jéj słów, jak pod gradem kul stojąc — Ona płakała i mówiła ciągle —
— Ja cię nie obwiniam, tak być musiało. Kiedyś odjéżdżał, wiedziałam że mi nie wrócisz wiernym, kiedyś powrócił, przeczułam że tylko litość przywiozłeś dla mnie. Posłuchaj mnie, Stasiu — Ja jestem chora, czuję śmierć przed sobą, ona przyjdzie i przyjdzie prędko, nie będziesz na mnie patrzał długo. Zapomnijmy o tém co było i co nigdy nie wróci — nigdy nie wróci —
Powtórzyła te słowa płacząc i zakrywając oczy.
— Wszystko zerwane, niech zostanie przyjaźń jeszcze, niech ci zostanie przychylność, nie wiń mnie za tych kilka chwil wyrwanych z twojego życia z których uplotłam sobie, prędko zwiędły wianek — Daruj mi żem cię kochała — i zostaw mi twoją przychylność — nie opuszczaj mnie zupełnie, na zawsze. Niech ja widzę ciebie, niech