O! słusznie Bóg ukarał — wielem winna. Byłam płocha, szukałam zbyt zapalczywie szczęścia, którego niéma na ziemi, goniłam za niém, aż w przepaść upadłam. Trzeba było od młodości usiąść i płakać nad sobą, a nie targać kajdan swoich, trzeba było powiedziéć sobie — obejdę się bez tego czego mi Bóg dać niechciał. Trzeba mi było ukochać dziécię, co mnie nie zna, którego ja nie znam prawie —
— Juljo, ty się okropnie dręczysz! rzekł Staś, uspokój się, spocznij —
— Jam spokojna! odpowiedziała, teraz spokojna i lepiéj mi nawet podobno z pewnością nieszczęścia, niż w oczekiwaniu jego. Ale ty mnie nie porzucisz, nie opuścisz? nie zapomnisz? Nie przestaniesz być przyjacielem dla mnie i choć przez litość spójrzysz czasem na biédną Julją — Nieprawdaż —?
Nie będziemy malować reszty téj sceny, która trwała godzinę prawie, Julja znużona, dozwoliła nareście odjechać Stasiowi, wymógłszy na nim przyrzeczenie uroczyste, że powróci. Wieczorem, coraz gorzéj się miéć
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.