Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

jéj duszy, ręką podparta, piersi wklęsłe, zgarbiona, włosy rozpuszczone. Do sług nic nie mówiła, mało do odwiédzających ją przyjaciół, żadnego zajęcia nie żądała, dobrowolnie topiła się w swoim smutku, i nie próbowała nawet wyrwać się z niego, nie pomyślała, że może być lepiéj, inaczéj. Nazajutrz po odebraniu listu, cały dzień wypytywała, czy pan Stanisław nie przyjechał, ale go nie było. Któś tajemnie posłał do niego, wyjechał z Augustem do Prezesowéj, nie mówiono o tém Julij, ona się musiała domyślać, bo nazajutrz jeszcze raz spytała o niego, a potém nie wspomniała o nim więcéj, tylko ile razy drzwi się otwiérały, ile razy męzkie posłyszała kroki, chód niezwyczajny, zaturkotanie powozu, twarz jéj się rumieniła, machinalnie poprawiała włosy i patrzała na drzwi i wszedł kto inny, spuszczała głowę smutnie — I za godzinę, toż samo znowu.
Tak dni kilka upłynęły, a pan konsyljarz zaledwie się na lekarstwo odważył, niebył jednak pewien jego skutku i swojéj rady, bo wezwał Konsyljum.