Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/097

Ta strona została uwierzytelniona.

świat kochali, zawsze go żegnają łzawym wzrokiem, w ostatnich chwilach nie mogąc się oderwać od jego widoku? Nie lepiéj żeby nań nie patrzéć i o nim zapomniéć. Z jéj okna daleko, bardzo daleko, widać było między czarnemi skeletami drzew obnażonych, mały domek Augusta. W téj chwili swiécił on wszystkiemi oknami, znać w nim byli goście, zabawa.
Smutne to wrażenie zrobiło na Julij —
— Tam jest Staś, powiedziała sobie — a ja go niewidzę — Niechciał przybyć do mnie, niémiał nawet litości. Tak kochał tak mi serce rozdarł okrutnie, tak nagle, tak nieprzygotowaną opuścił, porzucił. O! gdyby on wiedział, co ja ciérpię —!
Drzwi się otworzyły, powolnym krokiem sapiąc wtoczył się — Hrabia. Nie jego to spodziéwała się Julja i nie na jego spotkanie uderzyło jéj serce. Spójrzała i powitała go
— A to ty!
— Jakże się tam masz Julciu. Bo mnie nastraszyli w Dubnie i porzuciłem obiad u