Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

ciągłém wspominaniem o dawnych Hrabinéj związkach, które jak łatwo zawiązywała, tak wesoło rozerwywała nie uciérpiawszy na tém, nie bolejąc nad stratą.
— Wierz mi, mówił, taka kobiéta, niemoże uczuć zbyt silnie, rozstania — tyle razy przebywała już podobne wypadki, oswoiła się z niémi. Jutro dowiémy się zapewne o nowym kochanku! Powróci Alfred, albo się znajdzie kto inny! Możesz być spokojnym!!
Staś pragnął uspokoić się i przyjął pociechę łatwo, bo jéj pożądał, uwierzył wszystkiemu, bo chciał wierzyć.
Z drugiéj strony miłość idealnéj, pięknéj, żywéj, exaltowanéj dziewicy, miłość cale inna, pełna świéżości, harmonij, niesplamiona przeszłości wspomnieniem, żadną zgryzotą, żadną boleścią — uśmiéchała mu się tak mile! Miłość ta miała przed sobą przyszłość jasną, szerokie błonia nadziei, niosła obietnice trwałości, których tak potrzeba w piérwszych chwilach i Staś dla niéj zapominał o wszystkiém. — Tamta, piérwsza, miała w sobie coś smutnego, coś występnego, była straszna i miła; trzeba się jéj