Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

Nakoniec jednego poranku, gdy się czują na siłach, gdy zbadali młodzika i wiedzą jak do niego przystąpić, grają zły humor.
— Co ci to jest Edwardzie!
— Tak! nic, chwilowa nieprzyjemność.
— No, ale cóż takiego —
— Prawdziwie niechciałbym ci powiedziéć!
— Ale przecie —
— W téj chwili zawiodły mnie moje nadzieje i rachuby — Potrzebuję tysiąc rubli assygnacyjnych — Ale niemówmy o tém.
— Niemożesz ich dostać —
— Szkoda że Marszałek wyjechał, bo mi winien. Dostałbym także u Aloizego, ale i jego niéma w mieście — Gdybyś mógł mi pożyczyć, na miesiąc —
Młody przyjaciel najczęściéj musi pożyczyć, bo przemyślny spekulator, wprzód podkradł się w zaufanie jego, wié co ma i niepodobna się przed nim wykłamać.
Czasem odbywa się to przez list, któren zaręcza, że pożyczona sumka oddana zostanie za dziesięć dni. Ale po pożyczeniu