Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Ilekroć widzę młodego utracjusza, co pędzi po ulicy wpół pijany, powożąc cztérma ukraińskiemi końmi, z cygarem w ustach, często z towarzyszką przy boku jak on pijaną i wesołą — serce mi się ściska myślę, rodzice za niego Bogu odpowiedzą.
Dla czegóż dziécie będąc ślachcicem ma koniecznie nic nie umiéć i nic nierobić? Jeśli go sposobi się na gospodarza po sobie, czemuż nie uczysz go gospodarstwa przynajmniéj? alboż i to nie nauka? Czemu nie wzbudzisz w nim zajęcia czémkolwiek, byleby nie próżnował. Bardzo często téż rodzice winni są podwójnie; raz że stosownego wychowania niedali, potém, że już emancypowanego młodzieńca, nazwyczaili do próżniactwa niczém nie zajmując go za powrotem do domu. Siedział w officynie całe dnie z fajką w gębie, jeździł, polował, spał, odwiédzał sąsiadów, umizgał się do panien i nagle umiérają rodzice, cóż chcecie żeby robił? Na większą skalę prowadzić będzie ten sam tryb życia.