Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz łez już na oczach jéj nie było, rozpacz je wstrzymała, cicha, niszcząca ale wyjadająca serce w milczeniu, ale gryząca wewnątrz, jak utajona choroba, któréj pojąć nie można, poznać nie podobna, a skutki widoczne. —
Napróżno Prezesowa wyprowadzając ją na świat, powiadała jéj — Zmiłuj się, ludzie patrzą, co ludzie powiedzą!
— Niech co chcą gadają — mówiła Natalja — Ciotka uznała potrzebę wyjazdu, ale tak prędko oddalić się nie mogła, aby goniąc za Stanisławem niejako, nie obudzić znowu złośliwości ludzi, co tylko czyhają na wypadek najmniéjszy, aby go jak najczarniéj, jak najobelżywiéj wystawić. W parę tygodni dopiéro, kiedy się wszyscy rozjéżdzać zaczęli i Adolf syn Prezesowéj, wracać także musiał dla zajęcia urzędowania, na które go wybrano: Prezesowa wyjechała z Żytomiérza —
Stanisław nagle wyjechał i pędził z smutnemi myślami, sciśnioném sercem do Julij. Odepchnięty od Natalij, uczuł litość w sercu, nad kobiétą jak on sam nieszczęśliwą —