Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Staś pomięszany usiadł w krześle, ale nie znalazł słowa na ustach do odpowiedzi.
— O! tyś bardzo poczciwy, żeś przyjechał choć na chwilę. Bóg ci to nagrodzi! Ja tak jestem biédna, niémam nikogo, nikogo — Całe dnie słowa przemówić niemogę, bo ściany tylko mnie słyszą, a nikt nie odpowié — Widziałeś Hrabiego? —
— Zostawiłem go w Żytomiérzu —
— Niech się nie śpieszy z powrotem, powiedziała. Mogę mu darować wszystko, moje nawet nieszczęścia, ale niechcę patrzéć na niego — Nieprawdaż, że mnie bardzo zmienioną znajdujesz?
— Trochę rzekł Staś.
— Bardzo, bardzo, odpowiedziała Julja. I na twarzy i na duszy — dodała. Jestem spokojna, zupełnie spokojna; rany mi się zamknęły, rozpacz ustała, widzę śmierć przed sobą i rada jéj jestem. Nigdy lepiéj przyjść nie mogła, nigdy pożądańsza — Zimno spoglądam na przeszłość, wszystko skończone, wszystko! na wieki! Biédne życie moje zamyka się jak kwiat od burzy —