Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

wszyscy rzucali na nią obelgami i kamieniami, a on ją piersią osłaniał.
Zbudził się zmęczony, służący stał przed łóżkiem jego z zafrasowaną twarzą —
— Panie!
— Co to jest?
— Przysłano po pana?
— Z kąd?
— Od Hrabinéj —
— Kiedy?
— Tylko co — chora — prosi pana!
— Konia, konia! zawołał Stanisław zrywając się prędko, konia osiodłać.
W kwadrans czwałował już na drodze ku białemu pałacykowi i nielitościwie pędził konia, a serce mu biło czwałem, jak biegł koń, a oczy miał wlepione w jéj okno, co zdala migało białą firanką i powtarzał — Chora! bardzo chora! —
Stanął u drzwi — Spotkał xiędza — na progu.
— Jak się ma Hrabina —?
— Bardzo źle, w nocy zapadła ciężko, czuła się coraz słabszą, wezwała mnie, tylko co odbyła spowiédź i przyjęła oleje święte.