Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

otaczał ją przywiązaniem, uprzedzał jéj żądania, jéj myśli —
August patrząc na nich, nieraz pomyślał — O — jakże szczęśliwi! — Czemuż i ja nie szukałem takiego szczęścia! Ale ze zwykłym sobie przestrachem dodawał — Alboż on nie drży w sercu, że ją utracić może? alboż ta miłość nie ostygnie, alboż nie staną się obojętni sobie, może naprzykrzeni? — O lepiéj mi bez szczęścia i bez strachu!
Jednego wieczora Czerwcowego, siedzieli wszyscy na ganku i spoglądali na piękną okolicę. Matylda powiadała że ona jéj przypomina Szląsk, Stanisław opisywał jeszcze niewidziane piękne strony Wołynia naszego, August zamyślony palił cygaro i słuchał téj rozmowy. W lipowéj ulicy pokazał się powóz sześciokonny, i wszyscy ciekawie spójrzeli, odgadując, ktoby to mógł jechać?
— Gdyby nie powóz nowy i nieznajomy, sądziłbym że to z Mazowa, rzekł August, bo konie bardzo podobne.