Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biednego i docuciwszy się, inaczéj go do grodu wieźć nie mógł, jak między końmi na rozwieszonych opończach.
Teraz dopiero długie męczarnie, które wytrwał nieszczęśliwy, wywarły swój skutek. Wprawdzie życia iskierka tlała w nim i blada twarz męczennika uśmiechała się łagodnie, lecz siły były wyczerpane.
Gdy na Krasnéjgórze Luboń swą czeladź, posądzoną o wspólnictwo siec kazał i sam w pogoń potém leciał naoślep, w stronę zupełnie przeciwną, Dobrosław z Jarmierzem bezpiecznie dojechali na zamek i złożyli w izdebce u wrót na dworcu kniehini Górki chorego, którego Srokicha pilnować i leczyć się obowiązywała. Jarmierz téż został przy nim. Stara znała się na ziołach i szczęściem z opisu domyśliwszy się zimnicy, gorzkich mu nagotowała.
Gdy Dobrosław przyszedł oznajmić Mieszkowi o tém co się stało, kneź wysłuchał go, jak zwykle, nie dając żadnéj oznaki, ani zdumienia, ani oburzenia. Kazał Własta wziąć na gród i wieczorem namyśliwszy się, komornika wysłał po Lubonia.
Ale tego w domu nie było, biegał po okolicy, szukając śladów, nie przyznając się do niczego więcéj, tylko do ucieczki Jarmierza.
Trzeciego dnia dopiero wrócił stary złamany i zrozpaczony. Na progu spotkał go rozkaz, żeby