Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz stary i nic przyjmować nie chciał i życie miał już w obrzydzeniu. Przystępu prawie nikomu nie dając do siebie, leżał to senny, to nieprzytomny... W domu tymczasem działo się co się zwykle wśród grozą trzymanéj służby dzieje, gdy swobodę uzyska... Parobcy się rozbiegli, rozchwytywano co kto mógł... szalała czeladź puściwszy sobie cugle... Rozeszła się wieść po sąsiedztwie o chorobie starego, ale nikt się nie chciał wdawać w nieswoje. Stary dogorywał otoczony babami, które rozpędzić się nie dając, nakadzały go, kropiły, zamawiały chorobę napróżno... Wreście ktoś z sąsiadów dał znać na gród, że w Krasnéjgórze, na bezpańskim dworze, parobcy rwą całe mienie i dwór niemal roznoszą...
Włast już wstawać zaczynał... gdy Srokicha z tém wpadła...
Nie o mienie szło synowi, ale o obowiązki dziecięcia. Czuł się niemal winnym tego nieszczęścia, które rodzica spotkało i zerwał się na gwałt powracać do Lubonia. Napróżno i Dobrosław i Jarmierz błagali go i strzymywali, chciał wyrwawszy się iść pieszo, dano mu nareście konie. Jarmierz zrazu nie śmiał mu towarzyszyć, potém zawstydzony męztwem jego, powiedział, że go nie opuści. Siedli więc na konie i pospieszyli do Krasnéjgóry...
Już z dala dojeżdżając do dworu można mieć było wyobrażenie co się tam dziać musiało...