Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 020.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary leżał dogorywając, a czeladź z dziewczętami w lasku podedworem pląsy wyprawiała, i śmiechy a śpiewy pijane rozlegały się do koła... W podwórzu poroztwierane wrota, ślady spustoszenia i łupieży, we drzwiach kupa starych bab gwarzących nad kadzią piwa i miskami kaszy a klusek...
Wszyscy niemal na pół pijani... spotykali przybywających... Jarmierz został w podwórku, aby natychmiast ład jakiś starać się zaprowadzić, a Włast wszedł do izby...
Na nizkiém posłaniu leżał stary, wychudły, z osłupiałemi oczyma, z obnażoną piersią, dysząc z trudnością... Chrapliwy oddech ten, ciężki, słychać było z daleka... Gdy Włast wszedł zdawał się już niewidzieć nic i nie poznawać go, leżał jęcząc nieruchomy... Syn przykląkł przy nim, zlekka ujął rękę i pocałował... Luboń drgnął, oczy stojące nieruchomie poruszyły się, usta otwarły, spojrzał, i pierwszym znakiem oprzytomnienia było, że dłoń wyrwać usiłował...
Słabym głosem, zawołał — pić — Włast znalazł kubek i z troskliwością dziecięcia, przychylił napój do spiekłych ust chorego, który chciwie pić zaczął.
Orzeźwiło go to na chwilę... oczyma powiódł po ścianach i zatrzymał je na synu długo. Zdawał się zdumiony. Zamknął powieki, otwarł je powtórnie, i przymrużył jeszcze...