Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 021.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Włast! — rzekł pocichu — upior!
— Syn twój, ojcze mój. —
Luboń nie odpowiedział nic... oczy się przymknęły... usypiał...
Całą noc Włast przesiedział tak u łoża służąc ojcu, który tylko wody żądał i więcéj nie mówił nic... Usypiał, przebudzał się i znowu sen go morzył.
Nadedniem sił mu trochę przybyło, dojrzał siedzącego u nóg syna i mruknął — Włast. —
— Jestem — ojcze mój...
Starzec niedowierzająco powtórzył raz jeszcze pytanie, usłyszał tę samą odpowiedź i począł się w niego wpatrywać.
— Gdzie byłeś? — zapytał Luboń...
— Leżałem chory, na grodzie...
— I wróciłeś tu?
Włast ukląkł. — Aby cię prosić o przebaczenie za nieposłuszeństwo... ojcze mój — jam musiał posłusznym być Bogu...
— Bogu! Bogu! zamruczał Luboń, jakby myśli zbierał... po chwili rzekł osłabłym głosem.
— Mocny Bóg! wielki Bóg!
— Ojcze mój i dobry to jest Bóg — i łaskawy...
Starzec się zadumał, widać było, że pokora i łagodność syna złamały go wreście... Łzy mu się z powiek potoczyły i oschły na spalonych policzkach...
Długo znowu trwało milczenie, Włast choć