Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 026.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czynał się swoich ulubienic pozbywać, kilka z nich naprzód wyswatano wojskowym, którzy je z dobrém wianem pozabierali, reszcie pozostałéj kneź dozwolił szukać sobie mężów lub odejść do rodziny.
Stara Różana, która nie miała tego co dawniéj kłopotu z podwładnémi, stękała teraz widząc, że się niepotrzebną stanie. Lilia płakała w kątku, inne chodziły strwożone, niewiedząc co począć z sobą. Dwór tymczasem na nowo a wspaniale urządzać kazano i rzemieślnicy w nim pracowali. Choć nie mówił nikt i nie tłumaczył co to oznaczać miało, domyślali się wszyscy. Mówiono półgłosem o prędkiém przybyciu czeskiéj kniehini.
Sydbór tymczasem z polecenia Mieszka ludzi ściągał, zbroił i siłę gotował jakby do wojny, choć na granicy dosyć było spokojnie. Starzy głowami potrząsali rozumiejąc może, iż ta siła wielka nie przeciw nieprzyjacielowi się sposobiła, ale dla bezpieczeństwa w domu.
Warga téż i inni wróżbici radzili pokorę i czajenie się, aby nadaremnie co lepszego z ludu nie ginęło. Po lasach nocami trwały ciągle narady, wiedziano co się na zamku działo, lecz nikt nie mógł z pewnością powiedzieć co i kiedy tam czynić zamierzano — bo Mieszko się nikomu nie zwierzał i nie zmieniał postępowania swojego.
Jednego dnia tylko z chramu Jessego na grodzie, wszystek skarb wojenny, który tam był zło-