Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 027.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żony i stanice z bóstwami, sam Mieszko poszedłszy do gaju świętego, przy sobie zabrać kazał do dworu i zanieść do swojego skarbca. W chramie pozostał tylko stary posąg, i to co przy nim zawieszone było.
Dla czego to uczyniono, nikt nie wiedział... Starzy stróże świątyni stali patrząc, mówić nic nie śmieli. Koszami ogromnemi wynoszono naczynia, sztaby, blachy, kruszec wszelki i oręże. Gdy na rozkaz knezia komornicy jego wzięli stojące za posągiem stanice święte, gdy i te na dworzec poniesiono, oczy starych wróżbitów zaszły łzami, ścigali je wzrokiem aż póki pod dach wniesione nie znikły.
Z tych co byli na straży u chramu żaden się odezwać nie śmiał — żaden zapytać? Obawiano się Mieszka. Lecz stłumiony gniew gorszym był może od jawnego. Gdyby wybuchnął, kneźby go w pierwszéj chwili poskromił — wolałby był widzieć płomię i zalewać je, niż czuć pożar podziemny, który niewiedzieć gdzie i kiedy mógł nagle zaświecić łuną.
Pomiędzy narodem wrzenie było wielkie, Warga i inni uśmierzali je i czekać kazali — mówili — nie czas... ludzi ma nadto, gotowych na wszystko — przyjdzie godzina...
Zwolna co było potajemnie chrześciańskiém w kraju, co się dawniéj z tém kryło, teraz poczynało coraz jawniéj występować. Ochrzczeni śmieléj