Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 039.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie u nas dnia jutrzejszego w kościele nabożeństwo, duchownych kilku sprowadzono na nie, zdacie się i wy ze mszą świętą — dodał Dodo... Ojciec teraz z panami duchownymi obiaduje wesoło, chociaż to dzień postny — ale przy rybach miód i wino potrzebne...
Dodo i Berto konie swe powściągnąwszy, jechali tak rozmawiając na zamek, razem z Włastem, ale na stromą drogę wiodącą do bramy dostawszy się, nie wytrzymali wolnego kroku i rzuciwszy podróżnych, na zmęczonych wierzchowcach, sami w czwał, na wyprzódki puścili się na górę... Nie rychło po nich, gdy już pozsiadali, Włast wdrapał się do pierwszych wrót, które na podwórzec, stajniami i szopami otoczony prowadziły.
Zewnętrzny ten dziedziniec, pełen koni, wozów, stosów drzewa i wszelkiego łomu, kup gnoju, trzody chlewnéj i ptastwa, pastuchów i posługaczy, nie bardzo dobrze o zamku uprzedzał. Wśród téj ciasnoty i wrzawy, ryku i krzyku, przedarłszy się z trudnością, dostali się do bramy i mostu zwodzonego, który do właściwego wnętrza burgu prowadził. Tu stała straż zbrojna, więcéj dla zwyczaju niż z potrzeby, a w pobocznych sieniach, leżeli pachołkowie porozdziewani spoczywając... Drugi podwórzec lepiéj wyglądał, otoczony budowlami murowanemi do koła i zakończony w głębi wysokim stołbem, który staon-