Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 049.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gozbert popił z kubka, wąsa pokręcając zadumany.
— Co się tyczy Słowian wszystkich — rzekł — nie troskajcie się, do przyjęcia wiary przez nich daleko... W Czechach, gdzie na gwałt kościoły budują, po lasach tak ofiary sprawiają jak dawniéj, lud stoi przy swoich drewnianych bożyszczach i niełacno je porzuci...
Włast, który milczał dotąd, nie mógł się powstrzymać, by nie rzec cicho.
— Da Bóg, że się to odmieni...
Spojrzeli nań duchowni i Gozbert, a z pogardą zdala oczyma zmierzył Wigman, lekce go sobie ważąc widocznie.
— A jakże się to ma zmienić?.. — zapytał Gozbert.
— Nie jest to już tajemnicą żadną, że kneź Mieszko żeni się z córką Bolka czeskiego Dubrawką, która chrześcianką jest... Z nią, przy pomocy Bożéj, wiara Chrystusowa do nas zawita i rozkrzewi się.
Gdy Włast wyrzekł te słowa — do nas — z uwagą większą poczęli nań spoglądać wszyscy. Wigman w niego wlepił oczy.
— Kapłanów nam tylko mężnych a gorliwych potrzeba... — dodał Włast — szczególniéj coby język ludu rozumieli i przemawiać doń mogli.
— Sto lat upłynie, sta kapłanów zginą... — począł Wigman — a wy, z waszą dziczą ślepą nie