Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 051.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję wam, miłościwy panie — odezwał się Włast, iż mnie cierpliwości uczyć raczycie, a przypominacie naukę Zbawiciela, która uderzonemu w policzek drugi nastawiać każe. Najnędzniejszy i niegodny sługa Boży szczęśliwy jestem, gdy cierpieć mogę...
Wigman już prawie odpowiedzi téj nie słuchał, ze dzbana nalał sobie miodu i pić go zaczął chciwie, plecami się potém zwróciwszy do Własta, sparł tak na ręku, by na niego nie patrzał i mógł nawet o przytomności jego zapomnieć.
Czas jakiś panowało milczenie, duchowni wszyscy z pewną ciekawością i poszanowaniem spoglądali na Własta, który już zupełnie ochłonąwszy i pobladłszy, spokojnie na swém miejscu siedział. Gozbert parę razy nań spojrzał tak, jakby téż z odpowiedzi, którą za zuchwałą uważał, nie bardzo rad był.
Wigman zaś unikając nowéj zaczepki i przedmiot rozmowy chcąc zwrócić ku czemu innemu, począł mrucząc opowiadać, wedle powszechnéj w owym czasie wiary, iż mu ojca jego duch często się nocami okazywał, co on miał za sprawę jakąś i pokusę szatańską.
Starszy z duchownych na te słowa odezwał się.
— A dlaczegóżby w istocie duch ojca waszego nie miał przybyć do syna żądając od niego pomocy?
— Boć — zawołał Wigman — włóczyć się du-