Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 059.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ku swoim, lecz rola ta żyzna chwastem od wieków zarosła i krwią ją polewać trzeba...
— A cóż czynili apostołowie, po odejściu Chrystusa pana? ażali im nie polecono nawracać narody i nieść światło w najodleglejsze świata końce? rzekł Włast.
Tak rozmawiając a ożywiając się nieznacznie wyszli z podwórca i przeszedłszy bramę, w któréj straż stała, znaleźli się prawie sami niewiedząc jak, w pierwszém podwórcu zewnętrzném, w którém większy jeszcze ruch i wrzawa panowała niż zrana. Tłum zamkowy do bramy pierwszéj się cisnął, w którą właśnie kupa ludzi zbrojnych, wracając znać z wyprawy jakiejś, wjeżdżała... Okrzykami witano tych bohaterów licho zbrojnych w ladajakie blachy kawałki, oszarpanych, obłoconych, pokrwawionych i pijanych...
Konie na których jechali ludzie grafa Gozberta, ledwie się na nogach trzymały i robiły bokami, obciążone przez jeźdźców i sakwy łupami wyładowane. Na czele gromadki jechał wielce do pana swego podobny, otyły brzuchacz osiwiały w tych wyprawach i rozbestwiony niemi, z brodą szarą, umazany na rękach krwią, z wargami sinemi i oczyma czerwonemi... Ująwszy się w bok spoglądał dumnie po za siebie na jadących pachołków. Ci do koła opasywali razem z trzodą pomięszanych ludzi, po większéj części rannych, sińcami okrytych, z głowy odkrytemi,