Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zsiadłszy z konia, do nóg mu się pokłonił wskazując zdobycz, którą był dumny...
Graf poklepał go po ramieniu.
— Samona waszéj miłości przywiodłem! zawołał dowódzca — mogę się pochwalić tą zdobyczą. Dziewcząt młodych jest ze sześć, niewiast kilka niczego, ludzi do roboty zdatnych tylko braliśmy, starców pozabijano. Dzieci kilkoro dla księdza przyprowadziłem, aby je pochrzcił. Małych bardzo nie było co żywić, bo ktoby tam je chował te gadziny...
Graf Gozbert opatrywał łupy... rad był widocznie...
— Cóż z Samonem, wasza miłość uczynić każe? — zapytał Moryc...
— Powiesić! i to zaraz! — odparł graf krótko — jutro święto jest... nie warto go psuć taką robotą.
— Powiesić pod ręce, aby się męczył dłużéj — dodał Moryc — bo jużci tak krótką, łagodną śmiercią tego zwierza się pozbyć nie godzi... zasłużył na to, aby się z nim pobawiono... Naszym wydzierał wnętrzności...
— Zróbcie z nim co chcecie — mruknął graf, byle do jutra było skończoném...
Jutrzejszy dzień chcę poświęcić nabożeństwu cały...
Obszedłszy do koła owo stado ludzi i zwierząt, z którego widoku się radował, tu Gozbert