Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Lubonie tom II 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Od granicy już Włast, któremu jego kraj najpiękniejszym się w świecie wydawał, ukazywał go ks. Jordanowi wychwalając.
Kapłan znajdował go smutnym...
Przerażała go niezmierna ilość kamieni słupów Trygłowowi i Światowidowi poświęconych, źródeł, miejsc ofiarnych, dębów i gajów, w których ślady objat i obrzędów pogańskich napotykali. Świadczyły one o przywiązaniu ludu do swéj wiary, przepowiadały niezmierną pracę, jaka tu apostołów czekała.
Lecz Włast szeptał, że gdy wszystkie te miejsca jak w Czechach, poznaczone zostaną krzyżami i niejako ochrzczone, będą służyć téż ku opamiętaniu i nawracaniu...
Ks. Jordan musiał zrzucić swą suknię duchowną, wdziać odzież używaną w kraju, a że języka był świadom, mógł uchodzić prawie za krajowca. Już w drodze rozmawiając z Włastem i Sulinem starał się swoją serbszczyznę nałamywać na język polański, mniéj naówczas daleko od niéj różny, niż późniéj się wyrobił...
Powierzchowność nawet przyszłego pasterza, choć wojskową i rycerską nie była, nie raziła niczém nadzwyczajném, a odznaczała się powagą, dozwalającą go brać za zamożnego władykę.
W ciągu drogi im dłużéj obcował z nim Włast, im poznawał go bliżéj, tém się więcéj rozmiłował w nim, a przekonywał, iż go nie traf ślepy, ale